wtorek, 15 listopada 2011

Niepodległościowa inspekcja kolejowa

Święto odzyskania niepodległości przez nasz kraj (11/11/11) postanowiłem uczcić wyruszając w dawno planowaną podróż najpiękniejszą linią kolejową w Polsce, linią 286 Kłodzko - Wałbrzych.
Wszyscy MK (Miłośnicy Kolei) wiedzą o czym mówię. Może więc tylko klika faktów dla niewtajemniczonych.
Linia otwarta dla ruchu w latach 1879–1880 jako druga część Śląskiej Kolei Górskiej. Miała połączyć Berlin z Wiedniem. Na trasie linii znajdują się trzy tunele zgrupowane w odległości 17 km (w tym najdłuższy tunel w Polsce). Na linii wybudowano 2 mosty i 8 wiaduktów. Widok z okna wagonu, gdy znajdujesz się ponad 30m metrów nad ziemią robi wrażenie. Stalowe przęsła posadowione są na kamiennych filarach. Wiadukty są trochę zdewastowane, brakuje chodników inspekcyjnych, fragmentów barierek czy części torów. Ale bez obaw, linia legalnie została dopuszczona do ruchu pasażerskiego i towarowego :-).
Więcej informacji można znaleźć w internecie. Piękne opisanie linii jest na stronie kolegi, który przeszedł pieszo cała linię (link tutaj i obok w blogu: Pasjonująca strona). To było w czasach gdy ruch pasażerki został wstrzymany. Dziś linia obsługiwana jest przez autobusy szynowe Kolei Dolnośląskich. Można też spotkać tu składy towarowe prowadzone przez leciwe i bardzo klimatyczne spalinowe Rumuny (ST43). Obsługują tutejsze kopalnie surowców skalnych (melafiry ze Świerków i Bartnicy).
Ale po kolei. Wstałem przed świtem. Zrobiłem kanapki i herbatę do termosu. Założyłem ciepłą kurtkę (bo na dworcach przeciągi) i martensy (bo w tyktykach tj. elektryczniakach zawsze niemiłosiernie grzeją). Wsiadłem w forestera i podjechałem na stację w Długołęce. O 6.40 złapałem kluczborski na Wrocław Główny.

Lubię oglądać Wrocław z okna pociągów, taki widok od tyłu. Na głównym remontowa rozpierducha, trzeba stać w przejściu pod peronami i nasłuchiwać, gdzie podstawią twój pociąg. Cholerne przeciągi. Dobrze że wziąłem zimową kurtkę (no ale buty też mogły być zimowe). Tak ubierają się leszczyki co zawsze wożą tyłki swoimi autami. Czekałem na Czarną Górę by dostać się do Kłodzka. Podstawili na sam koniec szóstego, wiec ruszyłem żwawo by złapać miejsce przy oknie. Miejsce było, tylko znowu cholernie zimno, że nawet kurtki nie zdejmowałem. Tylko sobie herbatki wypiłem z termosu i zjadłem kanapkę nr 1 i nr 2. Gdzieś za Ząbkowicami tak zaczęli grzać, że cieszyłem się z nieocieplanych butów (w tyktykach zwanych też kiblami są chyba tylko dwa położenia ogrzewania: zero i max). Taka technika. Ruszyłem przez skład do ustępu w czole pociągu. Towarzystwo mocno turystyczne: harcerze, surwiwalowcy, studenci piwkujący od rana, rodzinki i zorganizowane grupy rześkich emerytów. Przed WC duża kolejka bo w środku mieszczą się tylko trzy osoby naraz a jarać się chce.
I tak ani się obejrzałem a zleciały prawie dwie godziny i wjeżdżamy w perony Kłodzka Głównego. Do odjazdu autobusu szynowego do Wałbrzycha Gł. miałem prawie pół godziny to sobie trochę pospacerowałem, wyjaśniłem młodym Angielkom jak czytać rozkład jazdy PKP, zapaliłem fajeczkę, obejrzałem Czecha wjeżdżającego z Pardubic i wciągnąłem kanapkę nr 3.



I wreszcie nadchodzi ten moment. Zapowiadają opóźniony pociąg Kolei Dolnośląskich z Kłodzka Miasto do Wałbrzycha Gł. (opóźniony był o 4 minuty, ale może to taki przejaw animozji między PKP i KD SA).
A ten pociąg to zupełnie inny standard podróży: czysto, miło, komplet informacji na wyświetlaczach i w głośnikach. Siadam przy oknie na końcu wagonu, wyjmuję termos, aparat i włączam google maps w telefonie. Pełna gotowość do podróży w czasie i przestrzeni. Starszy jegomość obok pokazuje swojej młodej towarzyszce podróży, że tu była gorzelnia, a tu zaczynają się kapliczki prowadzące do Wambierzyc. Mijamy opuszczone pole górnicze kopalni w Nowej Rudzie. Na peronie starsi państwo witają dziewczynę, pewnie córkę która przyjechała do rodziców na weekend. Tak samo wyglądało to 100 lat temu, jedynie stroje były inne a stację zadymiała parowa lokomotywa. Ruszamy na wiadukt w Ludwikowicach Kłodzkich. Dziś mocno zdezelowany, a kiedyś był dumą inżynierów i okolicznych mieszkańców. Kolej alpejska w Szwajcarii czy 286-ka. Jestem pewien, że do dziś ludzie przystają, gdy widzą pociąg wtaczający się na ten łukowy wiadukt. Jeden tor został zdemontowany, wiec z okien pociągu widać ziejącą pod nami przepaść.

Ścinawka Średnia - stacja węzłowa. Dojeżdżała tu i zębata Kolej Sowiogórska i Kolej Stołowogórska i linia do Czechosłowacji przez Tłumaczów. Świerki, Bartnica - stacyjki jak z kolejki PIKO czy HO. Bocznice prowadzące do kopalni melafiru, budynki spedycyjne, semafory kształtowe. I widzę ciemność. To ponad kilometrowy dwukomorowy tunel. Jedna część jest nieeksploatowana więc można wybrać się na spacer.

Za tunelem Głuszyca zagubiona w głuszy Gór Sowich. Mała stacja z dwoma peronami i tymi filigranowymi przejściami podziemnymi. Cyfry na budynku stacji pokazują odległość od Berlina i do Kłodzka.

Jakiś chłopak wysiadł i znika w przejściu. 80 lat temu było tu prawie tak samo, może bardziej tłoczno. I też ktoś pewnie spieszył się do rodzinnego domu, gdzie mama czekała z jajecznicą i dobrze osłodzoną herbatą.

Były też czasy grozy, gdy tuż obok powstawał podziemny kompleks Riese. Wtedy kromka chleba znaczyła bardzo wiele.
Kolejny tunel i zaraz za nim moja ulubiona stacja - Jedlina Zdrój, z peronami wyłożonymi elegancką drobną brązową kostką. Znów te przejścia podziemne i drewniane zadaszenia peronów. Ilu kuracjuszy przyjeżdżało tu, do wód, z Berlina, Lipska czy Wrocławia. Eleganckie panie i faceci w garniturach z tekturowymi walizkami. I te zderzenia kulturowe, gdy nasi bohaterowie osadnicy patrzyli na prawdziwie europejską infrastrukturę kolejową. A w poczekalni było napalone i kawę można było wypić w oczekiwaniu na pospieszny do Katowic.




Za Jedliną kolejne perełki sztuki inżynierskiej: najdłuższy tunel w Polsce (1560m) i wysoki wiadukt, po którym wtaczamy się w perony Wałbrzycha Głównego. Czas się przebudzić z tej mary i złapać osobowy do Wrocławia Głównego. Czerwone plastikowe siedzenia palą w dupę jak płyta grzewcza w naszej kuchni. Dobrze, że nie brałem zimowych butów. Zjadam kanapkę nr 4 i wypijam resztę herbaty z termosu. Miarowy stukot kołysze mnie do snu. W słuchawkach "Are you going with me" Pata Metheny. Budzi mnie telefon od Doroty. Obiad za pół godziny. Na głównym we Wrocławiu łapię kluczborski, zjadam kanapkę nr 5 (żeby się nie zmarnowała) i tuż po piętnastej jestem w Długołęce. Odpalam Subaru i toczę się do Domaszczyna. Jem zapiekane ziemniaki, a myślami spaceruję po peronie w Jedlinie i Głuszycy wśród pasażerów sprzed 100 lat.

2 komentarze:

  1. Dziękuję za ciepłe słowa pod adresem mojej strony WWW - tej z fotorelacją z wędrówki po linii Wałbrzych-Kłodzko :) Z zaskoczeniem, ale i przyjemnością trafiłem tutaj i przeczytałem Twoją wersję. I znowu naszła nas ochota na kolejną wędrówkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Stalker,

    Miło, że napisałeś.
    Z zapartym tchem przeglądałem kolejne zdjęcia i opisy Waszych kolejowych wypraw. To tak jakby na chwilę, na czas wędrówki reaktywować te linie. Mam wielki szacunek dla ludzi pokazujących niezwykłe miejsca tuż koło nas.

    Pozdrawiam serdecznie

    Jędrek

    OdpowiedzUsuń